Wiersze o leśnych drogach
Powroty do dawnych miejsc
mają w sobie coś z tajnego przymierza.
Leśne drogi
przygarniają czasem zbłąkanych
i na każdą człowieczą rozterkę
mają genialną odpowiedź:
jesień...
*
...lecz rysunki poskręcanych konarów
bywają niejasne.
Jasne są tylko oczy ludzi
odczytujących oczywistą odpowiedź
na swe nigdy nie stawiane pytania.
Inni, poskręcani i zgarbieni,
widzą tylko własne krzywe odbicia
w gliniastych brzegach kałuż.
Nie doczekują się objawienia
i ruszają dalej
swą poskręcaną
i niejasną drogą.
Wiersze o swetrze
Patrzysz
tak spokojnie,
jakby lato miało nigdy się nie skończyć.
Paradoksalnie właśnie dzięki Tobie
widzę czas, który minął.
Nie potrzebuję już nowych odkryć.
Kiedy pytasz o coś ważnego -
po prostu wracam
w którąś z dawnych stron.
Trzeba uciekać od myślenia.
Wtulić się w trawę,
albo w pożyczony, ciepły sweter...
*
...nie mam swetra.
W młodzieńczej dumie
myślałem, że jestem nieprzemakalny.
Że uniosę każdego, uleczę
logicznym lekarstwem wyjaśnienia.
Że porzucimy Ziemię samą lotną myślą,
pustym żaglem na wietrze -
więc zostawiłem sweter
i gdzieś się zapodział.
Chodź ze mną, jeśli chcesz,
lecz nie powiem już wiele...
...łąki
parują ukradkiem
w ruchomych plamach słońca.
Wiersze o gwiazdach
...potem wydostaję się z resztek świateł,
z resztek świata - otwieram oczy. Z oślepienia,
z nicości - wyłaniają się gwiazdozbiory, a w ciszy
stopniowo znika wszystko: pamięć szmeru kroków,
muśnięcia traw... i rozpoczyna się nieistnienie.
Niemożliwy, nieruchomy obrót wielkiego nieba.
*
Nie sposób zdążyć
z całym zdaniem
gdy spada gwiazda.
Często spada
nim szepnę słowo -
chyba prawdziwe,
skoro wymyka się samoistnie
z bezruchu ust - zanim myśl,
póki upadła gwiazda
lśni jeszcze na dnie oka...
Gdybyś przyszła,
pieściłbym Cię
drżącymi z zimna palcami.
Istniałabyś,
jak istniejesz zawsze,
moja wieczna, nieodmienna muzyko.
Wybacz, że teraz
nie potrafię już Cię wyśpiewać...
Jarzeniówki
są dla nieba bezlitosne.
Indiański kapelusz
Indiański kapelusz
w chacie pełnej dymu.
Wiszące sery, bransoletki,
plecy
zgarbione w półmroku...
- Metys!
Powiedz mi
co ty dobrego widzisz stąd właściwie
w cywilizacji?
- Hm,
niby niewiele,
ale jest parę gadżetów.
Chyba komunikacja,
to zbliża ludzi, nie?
Jestem tam
a tęsknię żeby być tu.
I tak mam zresztą szczęście,
bo nieszczęśliwy
jak jest tu
to tęskni żeby być t a m...
Uścisk ręki,
indiański kapelusz.
Uśmiech
prosty jak trawa.
Stara gwardia
Goście ze starej gwardii
tworzyli, pamiętam, kanon.
Nocne rozmowy
i śpiewne pożegnania odchodzących łąką.
Nie mogło być inaczej:
nazwałem chatkę swym domem.
Wracam tam,
bo trzeba się spieszyć:
do szczytu nad lasem
dojechał jesienią pierwszy spychacz.
Ziemista rana gąsienic
została w miejscu, gdzie nad ścieżką
chyliło się kiedyś
moje Drzewo.
Dotyk ławki
Pewnego razu przyszedł ten Staruszek.
Mrużąc oczy patrzyłem pod słońce.
Nienaganny kontur melonika,
elegancko przystrzyżony wąsik,
krzepka starcza dłoń na rękojeści laski.
Rozległe brązowe piegi na gładkiej,
połyskującej skórze grzbietu dłoni.
Czułem plecami dotyk ławki,
na twarzy lekki wietrzyk, poszum ulic -
świat dookoła istniał dalej
kiedy zamknąłem oczy.
- Ejże, przyjacielu - powiedział wtedy -
czy aby nie za wcześnie aby
na myśl o śmierci?
Spaceruj, kochany Staruszku.
Niech słońce okrąża rondo Twego melonika,
niech Cię przenika każda złota chwila.
Spotykaj w parkach siedzących na ławkach,
spotykaj w domach milczących wieczorem.
Myślisz do tyłu
Na siebie samych młodszych
patrzymy z wyższością
i z zazdrością.
Z wyższością - bo radośnie hasając
tak niewiele widzieli
śmy w swej wędrówce.
Z zazdrością -
bo niewiele myśląc byli
śmy przecież szczęśliwi.
- Myślisz do tyłu - mówi Jurek -
Uważaj. Takie myślenie to śmierć.
I siedzi z nami
ten Staruszek.
Milczymy wobec sunących w dole
plam słońca
i cieni chmur.
Ujrzałem Ciszę
zmącona woda
pozory
refleksy tafli -
zbędność słów
- myśli
wypływają z ciszy
niełatwo wrócić
w zmąconą słowem
by opowiedzieć Ją
trzeba zamilknąć
i czyha sprzeczność
na tafli bezkresny krąg
Litania Ogrodnika
wg Tomasza
Jedna z jabłoni w sadzie
rozkwitła wbrew Jego woli.
Drzewo rodzącej Ziemi
wydało obcy owoc.
Kiedy obcinał gałęzie,
ból udzielił się Jego dłoniom.
I zagłębił siekierę w pniu
niepokornego drzewa.
A myśl Jego rozszczepił ból.
Jabłko rozpękło na dwa serca.
Kiedy rozpadła się miłość,
zaniósł do ogrodu ogień.
Lecz i w popiele trwał
soczysty smak.
Jabłonie
Przycinana jabłoń
usiłuje rozrastać się,
owocować.
Zagrożone życie
potężnieje,
przemawia pełnym głosem.
W gęstwinie konarów
niemy krzyk.
Zakrzywione palce,
otwarte usta.
Dolina cieni
Gdy nad doliną wydłużają się cienie -
na nieskończonym ujęciu w filmie dnia
słońce biegnie przez cały nieboskłon
od horyzontu do horyzontu.
Chciałoby się zobaczyć to dokładniej.
Cofnąć bezpowrotną chwilę,
prześledzić jeszcze raz
nieuchwytne fazy przyrostu cienia.
W zwolnionym tempie widać już jak cień
kładzie się i cofa ze stop-klatką.
Zarazem jednak obraz traci ciągłość,
rozpada się wbrew porządkowi zdarzeń -
i tak właśnie na skraju doliny,
jeśli wpatrzymy się,
w m y ś l i m y w nią nadmiernie -
może rozsypać się nam i uciec między palcami
nasze życie.
Oko błękitu
W ciszy łąki
brak wyciszenia.
Plamy na śniegu,
topnieje pamięć -
ludzie odeszli.
Trwa jeszcze dzień -
lecz wiatr wikła myśli,
wikłam się w trawach,
słowa, które nie zdążyły paść -
spóźnione chylą się zewsząd.
W oddali wiejska kobieta
maluje ściany kapliczki.
Cierpliwie wodzi pędzlem
wiadro - góra,
dół - wiadro,
góra - dół.
Dopiero przed wieczorem
otwiera się na niebie
i opływa mnie upragnione
Oko błękitu.
Jastrząb
Struga wiatru
i jastrząb -
żywioł powietrza.
W jedności trwania,
w leniwym napięciu
powietrznej fali -
gdzie drgnienia lotek
i sekund
bieg
zawieszony -
runął!
Wiem:
nie pomogą mi
labirynty mysich ucieczek.
Mantra
Kroki w marszu
i oddech
to moja powtarzana bez końca
mantra.
Mantra
wycisza myśli,
ujawnia głębsze
i głębsze pokłady
i jak zawsze
od początku:
kim jestem?
Ramieniem horyzontu
otacza mnie świat.
Jak miłość - falowanie świateł.
Jak miłość - kolejność przemian.
Nawet tu,
w ostrej martwocie konarów
droga kończy się
i bezustannie zaczyna.
Kim byłem we wszystkich miejscach
nanizanych na igłę dnia?
Notatki o jeździe pociągiem
Jeśli nad opuszczoną szybą
wejrzeć w zakręt pociągu -
kawał krajobrazu
obraca się jak na karuzeli
otoczonej zakolem pociągu.
I ucieka, skośnie ucieka.
Patrząc wiem: nie opowiem jak ucieka,
we włosach wiatr,
w głowie pełno mam niecelnych początków
i ból oka - w uskokach źrenic
wodospady mijanych obiektów.
Nocą opieram rękę
o chłodne czoło fali.
Gorączka mija;
struga pędu
ożywiona rytmem kół
przenika mnie,
przesuwa wzdłuż
znikających świateł
domostwa i księżyc.
Ciemność.
Ujmuję chwilę
namacalnym słowem
i chwila trwa
rozciągnięta w dudnienie szyn.
Notatki z brnięcia po błocie
Kiedy idzie się trudno
i nie najlepiej idzie
i idzie się niby,
lecz wreszcie zupełnie nie idzie -
trzeba się w końcu pogodzić
i trzeba się przyznać -
i trzeba popsuć własny wizerunek.
I cholernie to niemiłe...
...błoto i mgła
kilometrami lasów,
chlupot kroków, chłód
i pustka.
Jeśli udało mi się coś zrozumieć,
to głównie fakt, że niewiele rozumiem.
Podobno niewiele
to już coś.
Nitka szosy
Coś wydarzyło się jednak
i nie wracam całkiem pusto:
chyba przystanek za Wierchomlą
babcia,
kochana starowinka,
uśmiechnęła się. Był taki moment,
wśród szarugi i pustki dnia
istnieliśmy namacalnie i wyraźnie.
Jej uśmiech,
szyba autobusu
i bura nitka szosy.
Wysoka 1050
Kto zaszedł wysoko
patrzy z wysoka.
Ludzi nie widać.
Na drogach gliniaste kałuże,
ziąb przenikliwy. W dolinach
tumany mleka -
gdzie górność lotna,
lotność wysoka
?
Wielkie Koło
Nauka dystansu:
ogarnąć spojrzeniem
minioną drogę,
niczym stracony dzień,
pozbawiony błękitu objawień,
pozbawiony znaczenia.
Nauka dystansu:
zdystansować się -
a więc uciec.
Lecz jak uciec,
kiedy się wiecznie
za człowiekiem wlecze
jego horyzont nie pogodzony
i kłuje w oczy wszelka tęsknota?
Połać dachu:
w szarudze biały punkt.
Okrążam go jak pies
na tęsknej smyczy.
Dzień minął.
Nie wrócę już tą samą drogą.
Między rozstaniem a powrotem
zakreślę słynne Wielkie Koło.
Słońce w świerkach
Pod powieką - iskierka.
Marzenie.
Parę marzeń
i już chyli się dzień...
...więc gdy w dolinę
i cień rozstania -
choć przez gałęzie
jeszcze pocałunek.
Szepty dróg
Muszę iść:
szepty dróg.
Czas w zamieć,
niepamięć...
Ta knajpa
dopala się już,
przestaje istnieć.
Słyszę zza szyb
wołania płatków śniegu.
12 godzin
Na nocnej ścieżce
jest cicho.
Idę więc cicho,
by wtopić się w tło.
Ciemność
rozchyla się
i tuż za mną
zamyka.
Przez noc
niosę jeszcze dzień,
każdy krok
nierealny w śnieżycy -
dociera do mnie
obrót Ziemi,
na równinach Jej
wszelkie pogody...
Już Jestem
Już widzę Cię,
jestem.
Już przygarniasz mnie
rozłożystym ramieniem Czasu.
Ze wszystkich wspomnień
zapominam
ból.
Zamieć...
...z tysięcy szczegółów
pozostają zarysy
najprawdziwsze,
najbardziej ostateczne...
...i mgła -
w moje pejzaże
wkrada się
strach.
Strużkami bieli,
skrzydłem zamieci,
nadciągającą zewsząd
falą zbocza.
Pada śnieg
W chaosie bieli
zgubił się mój świat...
w rozwichrzony
idę -
po dawny spokój.
Pada śnieg
i odcina mnie
od pamięci
zdarzeń...
Szatan zimą
Miłość - to także tańce prostokątów,
gdy świeca z okna
pełga radośnie
po śniegu.
Stoję z dala.
W nieubłaganym d o p e ł n i e n i u
drgają kontury,
myśli, twarze -
cień ramy,
ogromny pająk,
wyciąga się
negatywem otwartych ramion.
Zgarbieni
Zgarbieni
nad lustrem strumienia,
powracamy do źródeł.
Poprzez rozmyte portrety,
wiecznie niespokojną
pamięć.
Krzyż łaciński
Tylko pozornie
jest figurą odwracalną
w obojętnej,
osiowej symetrii.
Polny krzyż
nawet pośród łąki
ustanawia niewzruszone kierunki.
Skrzydła, front i tył.
Garbi się skrzypiąc
ciężarem przyłożonych ramion
lub jeszcze ciszej
upada -
jaśniejąc materialnym obliczem.
Zagarniętą w padole
cząstką nieba.
Ścieżka
Dziedziczy po wydeptujących
ich leniwy charakter.
Bezmyślnie ścina
tajemnicze zakola wąwozów,
lecz ugodowo okrąża bajorka.
Zaufaj jej:
nie pobrudzisz butów.
Jak samo życie
znikniesz za zakrętem.
Fragment pejzażu
Tuż przed nagonką chmur
prowadzę wzrokiem cel.
Zatrzaskuję zamek,
podnoszę obiektyw do oka.
Niczym myśliwy
kocham moją zwierzynę.
Zatrzymam na zawsze
tętno sekund,
rozciągnę w nieskończoność
fragment pejzażu -
z mgiełką oddechu
w podziałce celownika.
D r z e w o r y t y
Z lotu ptaka
rysunek strumieni i rzek
jest Drzewem.
Drzewo Wód
wypływa z wielu źródeł.
Niczym żywa roślina
scala rozproszone energie
strumyków -
w solidny pień.
Gdy odjąć z mapy Drzewo Wód,
pozostaje rysunek Grani,
z Drzewem Wód doskonale niesprzeczny -
i d o p e ł n i a j ą c y.
Logika dopełniających się Drzew.
Logika życia.
Drzewo Tętnic
spotyka się w każdym punkcie mego ciała
z dopełniającym je
Drzewem Żył.
(W przebłysku -
ujrzałem gęstwinę Drzew.
Czy można ujrzeć
naraz - wszystkie?)
Wieloznaczne, trudno wyobrażalne,
niewidzialne i hipotetyczne:
Drzewo Ludzkich Dróg.
Suma miejsc
osiągalnych z jednego punktu -
granią: drogą szerokich horyzontów.
Bezdrożem: drogą przemiany.
Doliną: drogą strumienia i myśli.
Żyjąc znacznie dłużej
moglibyśmy dostrzec,
jak chwieją się kontury lądów,
jak linia rzeki wije się po mapie
niczym po szybie strużka wody.
Niczym na wietrze Gałąź Drzewa.
Tysiącletnia obserwacja świata
zawarta w jednej literze alfabetu.
Chiński znak: Drzewo
(jeśli mniej, niż literą jest wiersz -
pisać?)...
...w niedzielę zeszliśmy zboczem
w buczynową krainę.
Słońce przelało się przez pnie
tysiącem cieni rysując
płaszczyznę rudych szelestów
niemożliwie ukośną,
przeczącą prawu ciążenia...
Wiersz o spokoju
Każdy punkt
wieczornej panoramy
znajduje we mnie
naturalne odbicie.
Niczym w ogromną taflę,
wstępuję w spokój dolin.
Nim myśli
opuszczą mnie
stadami ptaków -
zwlekam.
W bezdrożu przemian
dotykam jeszcze słów.
Miniona droga
uwolniła mnie już -
w piersiach powoli
wzbiera zmierzch.
Fale wiatru
Wzwyż,
po odkrytym grzbiecie -
fale wiatru,
trawy.
Cielsko góry,
człowiek.
Wymiary
istnienia.
Powalone pnie,
ziemia.
Sypkość palców,
cierpka pokora.
Lecz nade wszystkim -
miłość.
Jasnozielona,
szeroka.
Łąka szaleje
Łąka szaleje
kaskadą szeptów i woni,
właśnie teraz
jak nigdy żywotna -
myśl o zimie
czyha zawieszona
między wierszami...
a łodyżkami traw.
Dusza lasu
W prześwietlonej ukośnie
duszy lasu -
przeplatają
i dwoją się cienie.
Gdy otacza mnie smukła
teraźniejszość
starodrzewia -
przenikam ją wzajem.
Drgnienia nerwów sięgają
ku koniuszkom liści
naszych -
bo Jesteś już wszędzie.
Szałasolot
Przed zaklęsłą
stromizną urwiska
s z a ł a s o l o t
ulatuje w nieznane.
Skrzydłem dachu
zagarnia krajobraz,
płyną przezeń
śródleśne przestrzenie.
Leśna mądrość
obdarzyła go ciszą,
chore drzewo
w daremnej podróży.
Brakło ognia
aby spełnił się żywot
pustych piersi,
pełnych wciąż wietrznych marzeń...
Cień
Wkrótce wypełznie,
dosięgnie mnie
ramieniem zmierzchu -
w domyśle,
w zakamarkach dnia,
nawet w ostrym słońcu
czai się
cień.
Notatki z końca kwietnia
(piątek: K. - N., całując ziemię)
Praw-
dziwy szczę-
ściarz
ze mnie:
cokolwiek robię,
promienieję
wewnętrznym
zadowoleniem!
(niedziela: śniegami na Przehybę)
blues:
1. E, A, E, cis, Fis, H-A, E-A, E7
2. A, C, E, E7, A, C7-H7, E-C7, H7
(cudowny poniedziałek;
samotnie Pieninami; Sromowce)
Ani jednej zmarnowanej minuty.
Zaledwie zgaśnie
niezwykłość bezruchu,
ledwie dopali się panorama -
w drogę!
(wtorek:
Sromowce - Sokolica - Durbaszka)
Oddycham.
Korzenie powalonych drzew
sięgają próżno
w głąb powietrza.
Martwe próchno.
Zgarbiony ssak
patrzy w przyszłość;
taki teraz
czeka go
ból.
(środa,
ta łąka: katharsis)
Oddalone horyzonty -
są ledwie powyżej
horyzontu brwi.
Pytanie,
ostateczne Pytanie
leży zawsze
u naszych stóp.
(szlakiem)
Dziedzictwem ojców -
wieczna niewiedza.
Pamięć kroków
w każdym zgięciu mapy.
Zegar słońca
W
okrążeniach słonecznych zegarów
drzemie pamięć
nadchodzących zdarzeń.
Wszystko już było.
Co było -
powróci nieuchronnie.
Zamykam oczy.
Miarowo szepcze we mnie
wielki zegar słońca.
Sarnie tropy
Dla dzikiej sarny
strzeleckie wieże myśliwych
nie istnieją.
Nie należą do świata
płowych szelestów,
krętych ścieżek, zapachów ziemi.
Dzięki temu śmierć
może dosięgnąć sarnę z bliska,
z błogosławieństwem niewiedzy.
Niewiele wiemy o sobie.
Ledwie dostrzegamy w drodze
niejasne błogosławieństwo -
tuż za horyzont,
w najbliższą nieodgadnioną przyszłość
prowadzą lekkie
sarnie tropy.
Czas przyszły niedokonany
W czasie przeszłym,
zaledwie dokonanym,
pozostawiam za sobą niewiele -
horyzont, kontury drzew,
wyżej -
zmętniałe oddaleniem
tony dzwonów: a tam? -
...tam - byłem...
Z obrotem słońca
nieśmiało
kiełkują we mnie kierunki:
zalążki czasu przyszłego.
Skądś woła mnie
szept niewyraźny jeszcze,
warunkowy,
uparcie niedokonany.
Murzyn
Mówiła splotem tajemnych języków.
Nie rozróżniałem słów.
Cienie gałęzi
bruździły jej twarz.
Głaskaliśmy psa.
Umęczone,
bezzębne usta
wyrzuciły z wysiłkiem:
Mo - dun.
Uwielbiam przełęcze
Łagodnie wklęsłe.
Dumnie wypukłe.
Dwukrzywiznowe,
bezboleśnie wszechstronne.
Pośród stoków - oazy płaskości.
Nad krajobraz -
i nad podziw stabilne.
Odloty moje, osiodłane!
Gdy na szczytach zagraża samotność,
gdy dolinami płyną mroczne myśli,
gdy na stokach - drogi ludzkich przemian
prowadzą przez porzucenie i wysiłek -
- uwielbiam przełęcze!
Barwy zimy
Czerń: pośród śniegów - czeluście łąk.
Pod słońce. Wiecznie pod słońce,
w jasność objawień,
w oślepienie...
Z niezdarnego lotu
co chwila spadam w pejzaż
pełen niewiary.
I niemiłosiernie razi lustro rzeki...
Srebro: woda strumieni.
Jeszcze dzień. Wiecznie za krótki,
umyka rzeka...
Niedosyt: niedostatek uwagi.
Dosięgnąć głazów, opoki,
z g ł ę b i ć
i runąć - wzwyż,
w lodowatą toń powietrza!
I biel lodu: płaszczyzna abstrakcji.
Zanik wątpliwości. Tafla.
Doskonale nieludzka,
równa śmierci.
Wiele wyniknie jeszcze
z bólu roztopów.
Lecz teraz - nicość.
Abstrakcyjna płaszczyzna.
Niepewność
Szliśmy dalej,
a suknie Jej
rozwijały się w stoki gór
i ptasie pejzaże.
Jednak dni ptasiego żywota
były policzone:
już objęła je
zimnym spojrzeniem.
Nie potrafiłem ani zapaść się
w lodowate ramiona,
ani zapomnieć
by iść dalej.
Idę więc.
Wrastam w miejsca.
Prowadzą mnie Jej zmienne twarze.
Mijają nieruchome rozdroża.
Pęknięte pejzaże
Upalną porą -
czas obrachunków.
Sens utracony,
płytki chodnika,
płytkie warstwy obrazów,
skwar.
Płytki chodnika -
pęknięte pejzaże.
W nicości - wszystko
i we wszystkim - nicość.
Wyboiste drogi
do chwiejnej równowagi.
Tam - ukojenie.
Pozbieram się.
Pozlepiam
pęknięte pejzaże.
Pożary mgieł
Po deszczach -
pożary mgieł.
Tabuny mgieł,
świerkowe wchmurywstąpienia.
W zmienność tę, ach,
w nieobrazy!
Samotności moja,
w Tobie nurzać się mi.
W Tobie głowę ukrywać
rozpaloną.
Zarastają ścieżki
Zarastają ścieżki
prowadzące do dawnych miejsc.
W ciszy
stromieją osuwiska -
kładą się warstwy obrazów
i ślady cierpienia,
koleiny głębokiej ziemi
porasta litościwa niepamięć.
Ciężar
Pozornie naprzód
idę -
a niełatwo.
Za plecami ciężar
wlecze się.
Dawne obrazy.
Czysty pragnąłbym
w nową krainę wkraczać -
niby na pustą ziemię.
O niczym myśleć,
nieść Wielką Ciszę -
szelestem każdym
jestem jednak.
Drgnieniem powietrza.
Niełatwo zamknąć
za sobą naraz
całe życie.
Modrzewie
Nad przełęczą, gdzie czas się zatrzymał,
pory roku splecione wędrują.
Z lewej wiosna, uparcie niejasna,
jak w domyśle - we mgłach i modrzewiach,
z prawej zima, oszronione biele
w czerni lasu, i cień lodowaty.
Wewnątrz Jesień. Czas z Nią się pogodzić.
Ach, rudo prześwietlone modrzewie!
Znad przełęczy widzę całe życie
jak na dłoni - wśród łagodnych stoków,
w resztkach wzruszeń i w trawach nagrzanych
wbrew logice - tańczy moje lato.
Piosenka o kuligu
Dzwonki tańczące nad opłotkami
przez noc się niosą daleko hen!
Konie i gwiazdy w grzywach rozwianych,
brokaty iskier, ogień i pęd!
Płomień pogoni. Rozwiany płomień
przez noc się niesie daleko hen!
Konie spienione i czarne konie,
skrzyj się, wichuro! Skrami się mień!
Chaty się chwieją. W sennych alejach
sznury pochodni kłonią się w pół...
Po aksamitach szemrzą kopyta...
W górę z westchnieniem - i z wiatrem w dół!
Na wiatry cztery, na cztery strony
dzwonki pierzchają i gasną hen...
Nocy zdradziecka, śpiewem zmroczona,
zabrałaś dzieciom pluszowy sen...
Blues nr 15
Bardzo dumna jest w strumieniu młoda skała.
Bardzo młoda jest wśród wirów nagość biała.
Gdy ją strumień chce zagłuszyć i zaszumieć,
skała szumnie wsuwa pierś w codzienny strumień.
Lecz nim biel swą w rwącym nurcie ujrzy z bliska,
rwący nurt uchodzi w płytkie rozlewiska.
Gdy rozleje się w bajorach kontur biały,
nie tak ostry jest rysunek ostrej skały.
Gdy wspomnienie skalne w senny wir się wkręci,
ciężki sen zapada w bagnach niepamięci.
By przez bagna wrócić w sen, co minął nagle,
we śnie trzeba się pogrążać jak w mokradle.
Tylko we śnie wir obmywa skały nagie,
we śnie trwa nad dawnym wirem skalny żagiel.
Lecz od we śnie pogrążonych odbić młodych,
dzieli skały grubość lustra - mętnej wody.
Piosenka o leżeniu na trawie
Przeciwny stok doliny kładzie się falami w moją stronę.
Nie brak w dolinie żadnych miejsc,
Nawet błądząc bez celu - dochodzimy w końcu tam,
Leżymy z twarzą w trawie wsłuchani w mądrość Ziemi.
Tam - widzę ludzi i miejsca ku którym zmierzają.
A tutaj moja własna dróżka niknie cicho za zakrętem.
Słońce odchodzi, ale przecież jest nadzieja:
jutrzejszą drogę widziało przecież wielkie słońce.
Nie mamy nic przed sobą szukając drogi bezbolesnej.
Leżymy z twarzą w trawie wsłuchani w mądrość Ziemi.
Strumień rozdarty kamieniem omija w końcu kamień:
nie mamy nic przed sobą szukając drogi bezbolesnej.
Tam - widzę ludzi i miejsca ku którym zmierzają.
A tutaj moja własna dróżka niknie cicho za zakrętem.
Słońce odchodzi, ale przecież jest nadzieja:
nieznane drogi widziało przecież wielkie słońce.
Piosenka prosta, jak łuk drogi
W oazie cienia pochylamy się nad wodą
by ucałować lśniącą, szklistą strugę -
czynność prosta, jak łuk drogi w słońcu,
cicha, jak nieruchome popołudnie.
Do tych samych miejsc
wracamy nieraz z różnych stron.
Do tych samych miejsc
wracamy potem z różnych stron -
i lekko rozmyśleni upałem,
rozsunięci w czasie,
zwlekamy z rozproszeniem się
po drogach.
Nad polem stoi pochylona,
rozłożysta melancholia -
ludzie, idący dotąd razem
zwlekają chwilę nim rozejdą się w różne strony.
Ludzie, idący dotąd razem
rozchodzą się w różne strony.
Piosenka z Liściem
Rozległe, zimowe nieba -
zimowe nieba we mnie płyną.
Chcę z nimi uciec ku dolinom,
wielkiej żeglugi mi trzeba.
Już gaśniesz...
Gdy przyjdzie czas, by niebem płynąć,
gdy już w miniony czas ucieknę,
gdy nad doliną braknie pieśni -
nie będzie bólu nad doliną.
Już gaśniesz...